Wiem, że moja aktywność blogowa ostatnio mocno
spadła, ale zawodowa zdecydowanie wzrosła, nawet o kilkaset procent.
Niestety, jeżeli ktoś planuje wyjazd i pracę do Azji, to trzeba
chyba liczyć się z tym, że będą czasy, kiedy w ciągu tygodnia
czasu spędzonego poza biurem starczy tylko na jedzenie i spanie.
Zdecydowanie bardziej docenia się wtedy weekendy, każdy piątek
jest jak święta ;)
W pewien weekend, pewnej słonecznej niedzieli wybraliśmy się za granicę. W
Singapurze jest taka wspaniała możliwość, żeby pod prawie samą
granicę podjechać metrem. Następnie trzeba tylko przeprawić
się przez most i już jesteś w Malezji. Johor Barhu, miasto, które
było celem wycieczki, to czwarte co do wielkości miasto Malezji. Mogłabym przytoczyć parę faktów historyczno - geograficznych albo opisać nasze szwędanie się po jororskich jalanach (jalan = ulica w języku malezyjskim), ale napisze tylko o tym, co najciekawsze, czyli jak zostaliśmy gośćmi na muzułmańskim weselu.
W niedziele Johor Bahru jest dość opustoszałe, dlatego dobiegające z oddali dźwięki muzyki, do tego bardzo radosnej muzyki, wzbudziły w nas duże zainteresowanie. Artur od razu był pewien, że to ślub, bo, jak twierdzi, kiedyś już był na malajskim weselu. I miał racje, był to ślub, a w zasadzie wesele. Jeszcze bardziej zaciekawieni chcieliśmy podejrzeć uroczystość, kiedy na drodze staną nam pan z ochrony. Pewni, że chce nas przegonić, wykazaliśmy się pewnym wycofaniem i zrozumieniem, ale w końcu okazało się, że pan przyszedł, żeby nas zaprosić do środka!
Zaraz w progu sali weselnej, goście skierowali w naszą stronę swoje ajfony, przez co przestałam się krępować z fotografowaniem wszystkiego i wszystkich. Pan ochroniarz zaprowadził nam do stolika (!) i kazał jeść (!!!). Jak wszystko wyglądało nie będę opowiadać, bo chyba lepiej pokażą to zdjęcia. Jedno jest pewne - na malajskim muzułmańskim weselu para młoda zdecydowanie bawi się najgorzej, albo wcale, gdyż przez większość czasu siedzi prawie nieruchomo na bardzo dekoracyjnym tronie na scenie albo przy najbardziej wyeksponowanym stole.
Zostaliśmy potraktowani jak równorzędni goście weselni do końca i opuszczając imprezę obdarowano nas gustownymi świecznikami, a nasz kolega z ochrony zrobił sobie z nami pamiątkowe zdjęcie. Niezapomniane przeżycie :)
|
jeden z posągów w chińskiej świątyni |
|
pałac sułtana |
|
wesele |
|
weselni bębniarzze |
|
wesoła wycieczka |