5/30/2012

LITTLE INDIA STATION


Częstotliwość moich wpisów zdecydowanie spadła, ale jest to spowodowane ilością pracy i bogatym życiem towarzyskim. Ciężko się oprzeć różnym innym możliwościom spędzenia wieczoru inaczej niż przed monitorem komputera.
Na przykład w niedzielę wyszliśmy na kolację do Little India. Stałam się wielką fanką hinduskiej kuchni (żeby jeszcze nie była taka ostra :) ). Pomysł nie był do końca trafiony, bo w niedzielę Little India pełne jest hindusów, którzy albo idą do mandiry albo po prostu siedzą sobie, rozmawiają odpoczywają, albo gdzieś idą, ale nie wiem po co i gdzie.
Moja blond głowa zwracała na siebie sporą uwagę w tym tłumie, ale do tego zdążyłam już trochę przywyknąć. Wcześniej mandiry wydawały mi się czymś niedostępnym dla innowierców, a wejście tam wyglądało w moich oczach jak świętokradztwo czy coś takiego. Ostatecznie przełamałam się, między innymi dzięki namowom Nikhila, ale też przez sporą ciekawość. To, co dzieje się w we wnętrzu, dla kogoś przyzwyczajonego do katolickich obrzędów, trąci trochę pogaństwem, a na pewno jest dość szokujące i zaskakujące. Podstawową różnicą jest to, że nie ma jednej "mszy" ale dzieje się dużo różnych rzeczy na raz. Jedni modlą się do bogów, inni w tym czasie stoją w kolejce po płyn lub puder, który dostają od kapłana, a za świątynią rozdają jedzenie. Nie chcę pisać więcej, bo chyba już wykazałam się sporym ignoranctwem, a każdy zainteresowany może poszukać informacji w bardziej rzetelnym źródle.
Dla mnie przede wszystkim  był to wielki szok kulturowy i klikając zdjęcia swoim smartfonem czułam się co najmniej dziwnie (nikt mnie jednak nie upomniał, że to niewłaściwe zachowanie). Oglądając je (zdjęcia) poniżej pewnie zrozumiecie dlaczego. Ale gdyby hindus wszedł do katolickiego kościoła pewnie też by się przeraził, że ludzie modlą się do ciała przybitego do krzyża gwoździami...

Kali



5/27/2012

WHEN SOMEONE IMPORTANT PASSES AWAY

W tym zmasowanym ataku smartfonów, androidów i innych druidów był naprawdę wyjątkowy. Niestety telefony, jak ludzie, czasem odchodzą...
Mój ukochany opuścił mnie w piątek w trakcie szaleńczego biegu do pracy. Aby moje spóźnienie nie było jeszcze bardziej poważne, złapałam taksówkę, a te są moim tutejszym przekleństwem. Szczerze mówiąc dziwi mnie, że telefon się nie znalazł, ponieważ tutaj nawet sprzątaczka ma iphona, więc mój pancerny samsung jest niczym atrakcyjnym. No niestety, znalazł się ktoś inny, kto docenił jego czar.

W rezultacie dołączyłam do grona smartfonowców i teraz chociaż tym nie będę się wyróżniać w metrze. 

5/23/2012

FRUITS

stragan z owocami na Braddell/ fruit stand at Braddell

Kolejna dawka egzotyki. Tym razem relacja z lokalnych straganów. Raczej niewiele na nich jabłek, truskawki to tylko z plastiku. Ale za to inne smakowite i często zaskakujące przybyłych z dalekich krajów owoce.

Another dose of exotic stuff. This time I serve you a report from the lokal fruit stands. They have not too many of apples and the strawberries you can get only in a plastic wrapping. But instead of buying our traditional stuff you can find a lot of teastefull and surprising (for those who came from far away countries) fruits.

i don't know the name

something very soft and sweet wrapped in a dry banana leaf

dragon fruit and bananas in the background :)

papaya

more familiar

5/18/2012

POLAND + INDIA



Mimo, że jeszcze nie dopadła mnie jeszcze tęsknota za krajem, miłość do naszego jedzonka to uczucie stałe :) Szczególnie w kraju ryżu, kurczaka i noodli można zamarzyć o mielonym. Aby nie drażnić żołądka sennymi marzeniami należy je zrealizować. Taki pomysł powstał pewnego niedzielnego popołudnia.
Ugotowanie najprostszego polskiego dania w Azji może okazać się sporym wyzwaniem. Zdać sobie sprawę z tego można już na zakupach. Z żalem zapominamy o koperku czy ogórkach gruntowych. Za to znajdując, po pół godziny poszukiwań, bułkę tartą mogłam znów poczuć, że mała rzecz potrafi cieszyć :)
Nie wiem, czy to wstyd, ale kotlety mielone robiłam pierwszy raz w życiu. Konceptem kolacji było zaserwowanie dań polskich i hinduskich. Pewien fusion nastąpił, kiedy chłopaki zaproponowali, żeby ziemniaki ugotować w pressure cookerze. To taki hinduski garnek z dziwną pokrywką, powszechnie używany w Indiach. Ziemniaki miały się ugotować błyskawicznie i faktycznie nie trwało to zbyt długo, ale czekanie, aż garnek wystygnie i będzie można go dotknąć, aby wyjąć ziemniaki już tak:)
Ostatecznie wszystko się udało, a oto efekty naszych działań (można zobaczyć dysproporcję w ofercie kuchni hindauskiej i polskiej ;) ).

Despite the fact that I don't feel homesick yet my love for polish food is constant:) Especially in a country of rice, chicken and noodels you can start to dream about mielony. So as not ot irritate your stomach with dreamsyou have to make dreams come true. We came up with this idea one sunday afternoon.
Preparing the simplest polish dish in Asia can be very problematic. You can realise that just while doing the shopping. Forget about a dill or ground cucumbers. But finding the crumbs after a half hour searching reminded me that a small thing can make you happy :)
I'm not sure if i should feel ashamed but it was the first mielony i did on my own ever. Dinner concept was to prepare polish and indian dishes. We had a kind of fusion cuisine when the guys advised me to boil the potatoes in a pressure cooker. It is an indian pot with a strange cover which is very common in India. The potatoes were suposed to boil very fast and they did but waiting until the cooker will cool down and we will be able to take the potatoes out last for ages:)
Eventually we did it and you can admire the results of our work (please mind the disproportion between polish and indian cuisine offer ;) )
a pressure cooker
Baingan Ka Bharta made with egg plants

mizeria, mielone, ziemnaki (potatoes) :)

5/16/2012

RANDOM




orchard rd shopping mall

cigarette anyone?

santosa by night
Universal Studios at Santosa
tropical rain

5/13/2012

PIECE OF EUROPE


Pomimo, że chińskie jedzenie zawiera śladowe ilości warzyw, to jedzenie jest raczej dobre, ale każdy może mieć kiedyś dosyć ryżu na przemian z noodlami. Tak samo jak w Polsce wiele osób jara się sushi i azjatyckim jedzeniem, co tutaj wszystkim wydaje się zabawne, tak i w Singapurze można skosztować kuchni z całego świata.
Niestety nie mają polskiej restauracji, co po odnalezieniu tej niszy na rynku uznaliśmy za świetny pomysł na biznes :)
Jednym z miejsc, gdzie można zjeść coś ala europejskiego jest Marche, szwajcarska restauracja, która w sposobie funkcjonowania przypomina mi trochę krakowską Chimerę, tylko na skalę makro.
Azjaci kochają proceder przydzielania stolika przez obsługę, tak więc nawet wchodząc do Pizzy Hut trzeba zaczekać na kelnera i powiedzieć "stolik dla dwojga". W Marche ma to swoje uzasadnienie w ilością chętnych na zjedzenie tu obiadu, dzięki takiej organizacji można uniknąć wycieczek grup błądzących w poszukiwaniu wolnego stolika.
Bogaty wystrój Marche bardzo przypomina mi nasze górskie schroniska. Również jedzenie jest tu smaczne, można nawet dostać sałatkę ze świeżych warzyw :)

Despite the fact that chinese cuisine consists trace amounts of veggies the food is rather good. Anyway you can always be bored with eating rice and noodels. When in Poland a lot of people is crazy about sushi and asian food what is thought to be funny here, in Singapore you can taste the cuisine from around the world. Unfortunately they don't have a polish restaurant which we percieve as a good idea to start your own buisness:)
One of the spots where you can have something ala eurpoean is switzerland restaurant Marche which operates a bit like Chimera in Kraków but in macro scale.
Asian people love to be seated in restaurant so even when you enter Pizza Hut you need to wait for a stuff and say "a table for two". In Marche it is quite reasonable considering the amount of guests. This way thay can avoid a flux of people who circulate between the tables looking for a free one.
The rich interior design of Marche reminds me our mountain sheltters and the food is not too bad. You can even have a salad made of fresh veggies :)








Dzięki znajomym Nikhila mieliśmy wczoraj wolny wstęp do avalonu. Nie jest to mój ulubiony typ klubów, ale godzinę przed przyjściem odkryliśmy, że występuje Kelis:)

Thanks to Nikhil friend we had a free entrance to avalon. It isn't my favourite type of clubs but an hour before comeing we had found out thet Kelis is performing that night:)

5/11/2012

ELEFANTS OF INDONESIA

Życie projektanta nie jest proste. Co dziennie trzeba mieć jakieś nowe pomysły, zmieniać lub ulepszać stare pomysły albo udowadniać, że cudze pomysły są gorsze od naszych. Do tego będąc projektantem w krainie wiecznego lata i nieustających upałów oraz wszechobecnej klimatyzacji można się naprawdę zmęczyć :)
Dlatego czasem fajnie jest pojeździć na słoniu :D

W rezerwacie słoni na Bintanie mieszka ich siedem i wszystkie przywiezione zostały z Sumatry. Wiek około 20 - 30 lat. Słonie mogą sobie swobodnie chodzić po rezerwacie poza godzinami, w których dają show. Prawdopodobnie dochód z show i przejażdżek to główne źródło utrzymania rezerwatu, a więc można powiedzieć, że słonie utrzymują się same.
Początkowo miałam wątpliwości, czy one na pewno tak samo są zadowolone z dawania pokazu jak widownia, ale obserwując ich przywiązanie do opiekunów oraz życzliwość z jaką podchodzą do ludzi, podejrzewam, ze tak. Z resztą na koniec całej zabawy można kupić siatkę bananów za jedynego dolara, a radość dzielenia się nimi ze zwierzętami jest bezcenna, bo słonie są wielkimi fanami bananów :)

Jak tylko rozwiążę zagadką zamieszczania filmików, to na pewno wkleję te ze słoniowego show :)

update: jestem ostatnio bardzo leniwa i nie chciało mi się szukać, więc wrzuciłam swoje pierwsze video na yt











5/09/2012

MAJÓWKA


Życie w Singapurze jest pełne różnych aktywności i dni płyną tu dosyć szybko. Jest to jednym z powodów mojej przerwy w blogowaniu. Kolejnym jest to, że chyba dopadła mnie klątwa wszechobecnej klimatyzacji i czuje się średniawo, a także obowiązkowe atrakcje przeprowadzkowe jak wizyta w Ikei. Dziś udało mi się wyrobić przed 12 pm, więc mam chwilę, by coś napisać. A jest co:)
Podobnie jak w Polsce Singapurczycy też mają długi majowy weekend, tyle, że zamiast 3ego wolny jest 5 maja. Nie udało mi się dowiedzieć, czego dotyczy to święto, bo tutaj generalnie święto to święto, a więc wolne, czyli nie trzeba dalej wnikać. Kolejnym bardzo fajnym singapurskim zwyczajem jest przekładanie święta, które wypada w weekend na pierwszy dzień pracujący. Niestety nie wszyscy pracodawcy to praktykują, np Magda musiała iść w poniedziałek do pracy, kiedy my, szczęśliwcy wylegiwaliśmy się na plażach Bintanu.
Bintan to niewielka wyspa w Indonezji, która w zdecydowanej większości jest obszarem turystycznym. Leży jedynie 40 kilometrów od Singapuru, więc niespełna godzinę drogi promem. Z tego też powodu większość weekendowych turystów to mieszkańcy Singapuru, a w każdym miejscu można płacić Singapurskimi dolarami. Ma to swoje plusy, bo Indonezyjczycy operują podobnymi kwotami jak my przed dewaluacją złotego, tak więc kiedy dostajesz rachunek za obiad opiewający na jakieś 700 000 rupi, dobrze jest z boku zobaczyć jakąś bardziej przyjazną kwotę. (7500 rupi = 1 S$).
Indonezja o bardzo piękny kraj, w którym mieszkają bardzo mili i życzliwi ludzie, pomijając panów z firmy taksówkarskiej, którzy chcieli nas naciągnąć na taksówkę do naszego hotelu za 80 $, twierdząc, że na Bintanie nie ma żadnych autobusów. Nie wiedzieli jeszcze co to zadzierać z Polką, zaraz znalazłam nasz darmowy shuttle, na który załapali się od razu i inni goście:)
Bintan poza swoimi "klasycznymi" atrakcjami jest miejscem podróży pasjonatów golfa i wędkarzy. My jednak pozostaliśmy przy podstawowym pakiecie oglądając rafę koralową, jeżdżąc na skuterze wodnym czy słoniach w tutejszym jumbo parku. Dodatkową atrakcją była przypadająca w ten weekend pełnia, podczas której księżyc znajdował się w najmniejszej odległości od ziemi, a oglądany na wybrzeżu morza południowochińskiego wyglądał szczególnie pięknie.
Niestety przez moją wrażliwość na ostre jedzenie nie mogłam w pełni rozkoszować się przepyszną lokalną kuchnią. Moje żywieniowe ograniczenia stają się coraz większym utrapieniem w tej części świata. Przy jednym z obiadów zapomniałam zapytać o owoce morza i ryby i dostałam śliczny filecik z jakiejś ryby o egzotycznej nazwie, którą wzięłam za sposób przyrządzenia mięsa. Ale przygotowana została bez chilli :)
Na Bintanie trudno się nudzić, nawet jak pada zenitalny deszcz można iść, tak jak my, do spa, albo jak chińczycy bawić się na karaoke:)

niestety znów coś pozmieniali na bloggerze i nie moge zamiescić filmikow ze słoniami :(