Festiwalu ciąg dalszy. Tym razem byliśmy świadkami uwalniania duchów z piekła. Dokonywał tego główny celebrans, nie wiem niestety jak go nazwać, oraz cała ekipa asystentów (to pewnie też nie jest odpowiednia nazwa). W niedziele do świątyni przyszły tłumy. Mimo to nasze białe twarze (a może właśnie dlatego) zwracały na siebie niesłabnącą uwagę. Dzięki temu Gosia miała szansę dowiedzieć się o co chodzi (gdyby pan Singapurczyk lepiej znał angielski), a mi z kolei pomagał kto inny przedostać się do pierwszego rzędu i zrobić zdjęcie. Na żadnym z zaliczonych festiwali nie zdarzyło mi się być wyprowadzoną przez ochronę, dopiero na festiwalu duchów. Na szczęście obyło się bez drastycznych scen, bo wykazałam dobrą wolę i zrozumienie. Na tych zdjęciach chyba bardziej zależało mojemu nowemu singapurskiemu znajomemu, bo pchał mnie uparcie w stronę głównych wydarzeń i zaciekle negocjował z ochroną, niestety bezskutecznie.
W czasie ceremonii odbywały się tańce, palenie ognia, skakanie przez ogień, w czasie niektórych tańców główny celebrans machał mieczem, mieczem z nabitym na niego pękiem żółtych kartek, palił je, skakał przez ogień. Było też stawianie papierowego muru, aby ostatecznie spalić całą instalację. Był to zapewne najważniejszy moment ceremonii, wtedy część ludzi ruszyła w procesji dookoła płonącego stosu, a na koniec dym był tak duszący, że wszyscy zaczęli opuszczać namiot.
Niestety nie rozumieliśmy za wiele z wszystkiego, co się działo. Dzięki poprzedniej wizycie wiemy, że miało miejsce uwalnianie duchów z piekła. Jednak sądząc po uroczystości, na ona dużo szerszy kontekst ideowy, a pewnie i historyczny. Niestety nie znamy go jeszcze.
pan bębniarz |
procesja |
No comments:
Post a Comment