4/18/2012

FOOD



Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona, a także wzruszona tym, ile osób czyta mojego bloga i każdy miły komentarz "na privie" sprawia mi ogromną radość. Lubię zaglądać do swoich statystyk, czasem tak trochę z czystej próżności :) Ale biorąc pod uwagę fakt, że nie jestem żadną gwiazdą, ani nawet celebrytką, są one bardzo pozytywne.
W kwestii celebryckości to może niedługo osiągnę taki status, chyba, że przyjdzie dzień, w którym blondynka z Polski znudzi się w Singapurze :) Póki co moja sława trwa i przynosi mi wiele zabawnych sytuacji, a niekiedy kuszących propozycji ;)
Np wczoraj, gdy postanowiłam uczcić wejście do zespołu FUUR zakupem nowej sukienki okazało się, że żadna z moich kart nie jest obsługiwana przez terminal w sklepie, a karte mastercard oczywiście zapomniałam aktywować. Musiałam zatem iść szukać bankomatu. Szybko okazało się to nie aż tak konieczne, bo jeden z chłopaków z obsługi sklepu zaproponował, że zapłaci za moją sukienkę i bardzo na takie rozwiązanie problemu nalegał.

Ale wracając do jedzenia, to tym razem z dedykacją dla Darii. Nie będzie to największy azjatycki hardkor, bo zdjęcia są z niedzieli, a zatem Orchard. Jednak myślę, że warto zobaczyć i to.
NIe będzie zaskoczeniem jak powiem, że większość dań w azji jest mega pikantna. Nie należy w pełni ufać sprzedawcom, którzy twierdzą, że wybrana potrawa nie jest pikantna, bo nasze języki czują inaczej. Jest to też dość indywidualne, ale mój wrażliwy organizm wykrywa każdą mikroilość chilli. Bo generalnie, jak coś ci jest nie tak ze smakiem, to tutaj nie ma zwyczaju zabawy solą czy pieprzem, tylko od razu dajesz znaczną ilość sosu chilli i jest git. Sos chilli jest dostępny zawsze i wszędzie, bez względu na to, czy jesz w foodcourtcie, włoskiej restauracji czy mcdonaldzie.
Ponieważ nie jadam ryb i owoców morza, co w połączeniu z moją nadwrażliwością na ostrość dość komplikuje mi życie, muszę poprzedzić zakup jakiejkolwiek potrawy serią pytań. W niedzielę zapomniałam o jednym z nich, ale panie nakładające były mało rozmowne i zaserwowałam sobie kurczaka chilli z warzywami, również chilli. Gdyby nie Nikhil, nasz hinduski przyjaciel, który uratował mnie puszką pepsi, mogło się skończyć źle, co by było dosyć słabe zważając na mało romantyczne miejsce - centrum handlowe.
Jednakże nauka jedzenia pałeczkami idzie mi prawie tak nieźle jak oswajanie Singapuru. Umiem już spożyć prawie każdą potrawę (nie próbowałam jeszcze zupy, ale to już zdecydowanie wyższy poziom). Przeważnie jednak muszę związywać włosy, zeby nie wracać do biura z lunchu z wołowiną na głowie :)










podanie na liściu bananowca full exotic:)

No comments:

Post a Comment